środa, 10 kwietnia 2013

Nokia N8 i 40. Maraton Dębno 2013

Po wyjątkowo długiej zimie przyszedł czas na pierwszy w 2013 r. start w zawodach biegowych na asfalcie czyli Maraton Dębno. Celowo podkreślam "na asfalcie", bo w międzyczasie (luty 2013) zaliczyłem jeszcze górski bieg Wilcze Gronie odbywający się w iście kopnym śniegu.

Maraton Dębno 2013 był wyjątkowy. Po pierwsze z uwagi na 40. edycję. Po drugie dlatego, że to mój pierwszy maraton po kilkuletniej przerwie. Po trzecie dlatego, że to absolutny życiowy debiut na tym dystansie dla mojego brata. Po czwarte dlatego, że to pierwszy bieg w tym roku na odcinku asfaltu dłuższym niż kilka kilometrów - i na dodatek bez śniegu (bo całą zimę biegałem krosowo po zaśnieżonych ścieżkach w lesie). Po piąte - bo to pierwszy etap zdobywania Korony Maratonów Polski, na którą składają się największe polskie maratony (Dębno, Kraków, Wrocław, Warszawa i Poznań). Wpadłem na pomysł, że zdobędę tę Koronę. I że zrobię to w rok.

Pomysł wyjątkowo kretyński, zważywszy na fakt, że niezbyt lubię biegać, a maratonów wprost nienawidzę.

Do Dębna wyruszyliśmy w sobotę 6 kwietnia 2013 r. w południe. Ze Śląska to kawał drogi - ok. 500 km. Dotarliśmy przed godz. 19.00 na miejsce i skierowaliśmy się do biura zawodów.


biuro zawodów - dzień przed


Noc spędzona w śpiworze na karimacie w sali gimnastycznej Szkoły Podstawowej nr 3 w Dębnie pośród kilkudziesięciu innych biegaczy nie należała do zbyt komfortowych. Niedzielny poranek był zimny, ale słoneczny. Śniadanie na bogato: bułka, banan, kubek letniej herbaty z termosu z domu i trzy łyki izotonika. Start o godz. 11.00.


tuż przed startem

zdjęcie na trasie w trakcie biegu - w oddali budynek z napisem:
"Dębno - stolica polskiego maratonu"

kilkanaście metrów dalej - zmiana ujęcia,
bliżej budynku, ale gorzej z ostrością
(wszystkie zdjęcia z trasy robione były w biegu)

końcówka i ostatni punkt odżywczy na trasie biegu

Biegło się ciężko. Do połowy dystansu realizowałem wręcz wzorcowo plan taktyczny jeśli chodzi o międzyczasy (z dokładnością do zaledwie kilku sekund). Potem ok. 30. kilometra nastąpiło zatarcie organizmu. Dopiero po biegu dotarło do mnie, że w trakcie wypiłem łącznie najwyżej 0,5 litra napojów. Radykalnie za mało, biorąc pod uwagę zalecenia typu 0,5-0,7 litra na każdą godzinę. Może rozum mi odjęło przez to cholerne zapalenie ucha, które dopadło mnie kilka dni przed zawodami? I wisienka na torcie: nie miałem rękawiczek. Palce mi tak zmarzły, że całkowicie(!) straciłem czucie w trzech z nich (konkretnie w tzw. paliczkach dalszych) na kilka godzin po maratonie. Wszystko przez te moje stare górskie odmrożenia. Do tego jeszcze braki kondycyjne. Zima, choć naprawdę bardzo intensywnie przepracowana, nie dała wystarczających sił. Zabrakło jednak długich wybiegań. Efekt? Frustracja na mecie. Czas końcowy prognozowany na podstawie specjalistycznych tabel i kalkulatorów biegowych miał być znacznie, znacznie lepszy - i to nawet w najbardziej ostrożnym wariancie! Niestety, nie udało się.

Bieg w tak odległym od Śląska Dębnie przypomniał mi 2009 r. i Maraton Warszawski. To była walka z samym sobą, a chodziło w niej o pokazanie, że wszystko jest możliwe jeśli tylko posiada się odpowiednio silną determinację. Nawet jeśli dla kogoś jest to niemożliwe.

Podróż z powrotem trwała bardzo, bardzo długo. Jeszcze mi się nawet śni, że trwa.

40. Maraton Dębno - 7 kwietnia 2013 r.
- moja nowa ulubiona koszulka z zawodów
(choć bawełniana, a nie techniczna, to jednak naprawdę
najładniejsza ze wszystkich z mojej kolekcji)

pamiątkowy medal - też bardzo estetyczny


To był przedziwny dzień. Zupełnie inny niż wszystkie. Choć nie taki, jaki chciałbym, żeby był.
Z pewnymi rzeczami nie umiem się pogodzić. Nadal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...